Kapitan Tomasz Lewandowski jest jedynym Polakiem, który opłynął kulę ziemską w solowym rejsie bez zawijania do portów trasą ze wschodu na zachód – pod wiatry i prądy. Przed nim w historii światowego żeglarstwa dokonało tego zaledwie pięć osób: Sir Chay Blyth (1971), Mike Golding (1994), Philippe Monnet (1989), Jean Luc Van Den Heede (2004) oraz – jedyna kobieta w tym gronie – Denise „Dee” Caffari (2006). Tomek nawet nie próbował korzystać ze wsparcia finansowego sponsorów. Wiele lat pracy i ogromna siła sprawiły, że pokonał wszystkie przeciwności losu, aby osiągnąć wymarzony w dzieciństwie cel.
Wielkie marzenie Tomka narodziło się na iławskim Jezioraku, gdzie jeszcze przed ukończeniem 20 lat zwodował swoją pierwszą łódkę, zatokową „Lukę” o długości 7,5 metra. W połowie lat 80-tych kupił projekt dwunastometrowej jednostki i część materiałów na jej budowę. Jednak małżeństwo sprawiło, że skoncentrował się na stworzeniu domu i rodziny. Gdy po latach znów został sam, postanowił wyjechać za ocean. W USA długo pracował w budownictwie i rybołówstwie. Poznał tam dwie miłości swojego życia: Beatę oraz nową „Lukę”, francuski jacht z 1982 roku typu Mikado 56 (długość: 17 metrów). Z Beatą wziął ślub w Las Vegas, a „Lukę” wyremontował, wyposażył (głównie w sprzęt używany) i po latach oczekiwania bez rozgłosu oddał cumy na kilkanaście miesięcy.
Wypłyną z meksykańskiej miejscowości Ensenada 6 marca 2007 roku. Pokonał Pacyfik, przepłynął morza Koralowe i Arafura otaczające Australię od zachodu i północy. Przedarł się przez Ocean Indyjski. Opłynął przylądek Dobrej Nadziei. Przemierzył Atlantyk i podczas sprzyjającego okna pogodowego pokonał Horn. Trasa, z której codziennie przesyłał pełne humoru i mądrości relacje, przebiegła w miarę spokojnie. Awarie (silnika, autopilota, generatora prądu, czy windy kotwicznej) udało się naprawić lub obejść. Po 391 dniach, 20 godzinach, 29 minutach i 10 sekundach oraz po przepłynięciu 28710 mil, jacht „Luka” powrócił do meksykańskiego portu. Był pierwszy dzień kwietnia 2008 roku. W wokółziemskiej wyprawie Tomkowi towarzyszył „pierwszy oficer” – pies Wacek (terrier rasy Jack Russell). Jest on pierwszym czworonogiem na świecie, który odbył tak trudną podróż pod żaglami – razem ze swym kapitanem trafił do Księgi Rekordów Guinnessa. Tomek wolał jednak cień własnej sterówki od nagród i blasku reflektorów. Na pamiątkę rejsu sprawił sobie nowy tatuaż przedstawiający „Lukę” na kuli ziemskiej.
Przez kilka kolejnych lat podróżował z żoną. Odwiedzili m.in. Wyspę Wielkanocną i Galapagos, na dłużej zatrzymując się przy bajkowych San Blas. W 53 urodziny (9 lipca 2012 roku) wypłynął w swój ostatni rejs. U wybrzeży panamskiej Isla Grande, podczas naprawy steru, doznał ataku serca. Mimo podjętej akcji ratowniczej, około czwartej nad ranem zmarł. Odszedł w piątek 13 lipca nie dobijając do portu.
Zgodnie z życzeniem męża, Beata zorganizowała pogrzeb morski – prochy rozsypała na morzu w dzień swoich urodzin 16 sierpnia. Dokładnie w miejscu, w którym odszedł (09º 33' N, 079º44' W). Na ich wspólnym blogu napisała między innymi: „Tomek kochał »Mamę Ocean«. Takiego określenia zawsze używał. Porównywał ocean do matki, która najczęściej jest uśmiechnięta i dobra, ale czasami smutna albo pochmurna, potrafi też się rozgniewać, ale tak jak matka, nigdy nie zrobi krzywdy. Krzywdę na oceanie możemy sobie zrobić tylko sami – mawiał Tomek. I nie wystarczy jeden błąd. Musi kilka błędów nałożyć się na siebie, co najmniej dwa... (...)"
/pd/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz