Prawie dokładnie rok temu minęliśmy się o ledwie kilkadziesiąt godzin w kolumbijskiej Cartagenie, skąd odlatywałam po ponad pięciu latach życia na morzu. On właśnie dopływał LUKĄ do portu, z Beatą i psem Wackiem – Tomek Lewandowski, „słynny żeglarz”, z którego żoną zdarzało mi się wymienić korespondencję.
Z całą pewnością można o nim powiedzieć: „wielki człowiek”. Nie ze względu na ponad dwumetrowy wzrost i potężną budowę ciała, ale dzięki jego osobowości.
Miał siłę i odwagę wcielać swoje marzenia w życie. Wielki hart ducha w dążeniu do osiągnięcia zamierzeń najsilniej chyba dał znać o sobie przed wyruszeniem w historyczny rejs, o którym marzył od dziecka i który realizował bez wsparcia sponsorów. Przezwyciężał ciągłe przeszkody i komplikacje. Nie podał się, kiedy na krótko przed startem bardzo pechowo złamał sobie łokieć, ani gdy uniemożliwiono mu dokończenie dwuletniego remontu i ze względu na prawo wizowe był zmuszony opuścić kraj oraz prawie gotową LUKĘ. Z pomocą nieocenionej żony Beaty zdalnie dokończył prace – udzielając jej szczegółowych instrukcji przez telefon i pocztę elektroniczną.
Najwyraźniej był też „wielki” jako mężczyzna, skoro od powrotu z rejsu dookoła świata potrafił szczęśliwie dzielić z żoną życie na kilkunastometrowej łódce, a jest to trudne zadanie i niewielu parom się udaje. Obserwowałam ich z podziwem.
Odwiedzili LUKĄ Wyspy Wielkanocne, Archipelag Socorro, Clipperton Island i Wyspy Galapagos, ostatnio na dłużej zatrzymując się w okolicach bajkowych San Blas.
Był bezinteresowny, pomocny, ceniony i bardzo lubiany w środowisku żeglarzy. Miał świetne poczucie humoru i dosadny język. Prowadzone z nim dyskusje „o życiu” wpływały na decyzje i światopogląd wielu jego rozmówców.
Krążyły o nim legendy. Pozytywną energię rozsiewał daleko poza krąg osobistych znajomych. Odszedł zdecydowanie przedwcześnie.
Co nam zdążył przekazać?
Miał siłę i odwagę wcielać swoje marzenia w życie. Wielki hart ducha w dążeniu do osiągnięcia zamierzeń najsilniej chyba dał znać o sobie przed wyruszeniem w historyczny rejs, o którym marzył od dziecka i który realizował bez wsparcia sponsorów. Przezwyciężał ciągłe przeszkody i komplikacje. Nie podał się, kiedy na krótko przed startem bardzo pechowo złamał sobie łokieć, ani gdy uniemożliwiono mu dokończenie dwuletniego remontu i ze względu na prawo wizowe był zmuszony opuścić kraj oraz prawie gotową LUKĘ. Z pomocą nieocenionej żony Beaty zdalnie dokończył prace – udzielając jej szczegółowych instrukcji przez telefon i pocztę elektroniczną.
Beata i Tomek na LUCE |
Odwiedzili LUKĄ Wyspy Wielkanocne, Archipelag Socorro, Clipperton Island i Wyspy Galapagos, ostatnio na dłużej zatrzymując się w okolicach bajkowych San Blas.
Był bezinteresowny, pomocny, ceniony i bardzo lubiany w środowisku żeglarzy. Miał świetne poczucie humoru i dosadny język. Prowadzone z nim dyskusje „o życiu” wpływały na decyzje i światopogląd wielu jego rozmówców.
Krążyły o nim legendy. Pozytywną energię rozsiewał daleko poza krąg osobistych znajomych. Odszedł zdecydowanie przedwcześnie.
Co nam zdążył przekazać?
Czasem napisał coś na blogu, ale to głównie Beata, mądrze i w pięknym stylu, latami opisywała jego/ich życie na wodzie.
Podczas swojego samotnego rejsu robił notatki. Mam nadzieję, że kiedyś ujrzą światło dzienne. Tak by pamięć o nim trwała, dając nam siłę i inspirację do walki o własne szczęście.
Podczas swojego samotnego rejsu robił notatki. Mam nadzieję, że kiedyś ujrzą światło dzienne. Tak by pamięć o nim trwała, dając nam siłę i inspirację do walki o własne szczęście.
Patrycja Długoń
15 lipca 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz